Narysowało mi się dzisiaj domek.
I nie będzie nic o zoo!
Taki duży jest bo jak zmniejszam go w fotoszopie to jak zwykle robi się strasznie nieostry. Bleh.
Domek ma numer 62. Wydaje mi się, że nie bez powodu. Właśnie przed chwilą zauważyłam, że mamy rodzinnie bardzo duże szczęście trafiać na te dwie cyfry w naszych domach. Blok w którym mieszkaliśmy miał numer 62. Dom - 262. A teraz - 6 :)
Ten domek straszliwie kojarzy mi się z Paryżem. Trafiliśmy w Paryżu do niewiarygodnie wspaniałego sklepu z... domkami dla lalek! Mamma mia! To był raj na ziemi - nie da się tego inaczej określić! Nigdy w życiu nie widziałam tak pięknych domków dla lalek! I tylu mebelków, laleczek, szczególików najmniejszych! Coś niesamowitego! Sklepik znajdował się gdzieś w bocznej uliczce, w uroczej malutkiej, różowej kamieniczce i cały był poświęcony domkom dla lalek!
Nawet męska część naszej grupy uznała zgodnie, że sklepik był zupełnie fajny (a to dlatego, że wypatrzyli tam maleńkie, drewniane laptopiki i komputerki dla lalek).
W ogóle cała ta podróż do Paryża była niesamowita.
Pewnego razu z Krakowie, pewna Kasia (którą widziałam może drugi raz w życiu?) zaproponowała mi wycieczkę do Paryża. Zaproponowała to również dwóm innym osobom, których nie znała za dobrze (Bartkowi i Piotrkowi). Ja też znałam ich tylko z widzenia.
I tak oto pojechaliśmy sobie w czwórkę, nie znając się, do Paryża. To była chyba najbardziej niesamowita podróż mojego życia!
Przywieźliśmy stamtąd Pana Pora - kiedyś coś o nim napiszę :)
A ja, na dodatek, przywiozłam stamtąd dwoje superowych przyjaciół i... Menrza :)