sobota, 26 października 2013

Portrety rodzinne



rodzinka z bloga Życie Be
Nigdy nie chciałam być strażakiem. Ani policjantką, lekarką, ogrodnikiem, architektem, wyprowadzaczką psów... Nigdy nie chciałam być nawet królewną (i tak nie mogłabym nią zostać, ponieważ kiedyś przespałam całą noc na nożyczkach i tego nie poczułam. Królewnom szkodzi nawet ziarnko grochu). Cała ta sytuacja jest dość zastanawiająca, jak teraz o niej myślę. Przecież każdy człowiek będąc dzieckiem chce zostać kimś w przyszłości.

Jedyną rzeczą którą kojarzę, że zawsze chciałam to... nigdy nie być dorosłą. Prawdopodobnie dlatego nie jestem lekarką, weterynarzem, prawnikiem ani innym poważnym obywatelem. Kim więc mogę być skoro nie jestem już dzieckiem (według dowodu osobistego i urzędników)?

Przez okres liceum i studiów miotało mną szaleńczo. Co miesiąc znajdowałam sobie inne "zajęcie życia". Pracowałam w sklepie indyjskim, malowałam anioły z masy solnej, sprzedawałam ubranka małych kibiców (nie cierpię piłki nożnej), byłam recepcjonistką w hotelu w Grecji, robiłam wywiady dla studenckiego radia, pisałam artykuły sportowe i dziecięce, pracowałam w aptece, prowadziłam magazyn o sztuce niszowej, byłam baristką w kawiarni, opiekowałam się dziećmi... 

W międzyczasie chciałam założyć księgarnię, kawiarnię, kawiarnię z księgarnią, schronisko dla psów, podróżować po świecie, pisać książki, założyć wydawnictwo, być operatorem kamery, założyć agencję niań, prowadzić magazyn z bajkami, organizować śluby, być fotografem, mieć hodowlę szczurów oraz wiele, wiele więcej.

Potem (czyli w zeszłym roku) zrozumiałam, że czas wreszcie znaleźć poważne zajęcie. Dość szybko wymyśliłam sobie kolejną "pracę marzeń", którą szczęśliwie dostałam (po wysłaniu około miliona CV). Dzięki tej "pracy marzeń" uwierzyłam (nie po raz pierwszy), że jak się czegoś bardzo chce to marzenie spełni się prędzej czy później (chociaż możliwe, że miałam po prostu sporo szczęścia).

A jednak... Siedząc nad miską makaronu ze szpinakiem (dziwne, ale do zeszłego miesiąca nie lubiłam szpinaku), myślę sobie, że... to wszystko to jednak nie było TO.
Od kiedy dostałam w prezencie tablet do rysowania od brata mojego (Mateusza), najwięcej przyjemności sprawia mi rysowanie i pisanie dziwnych bajek (a zaraz potem podróże!). Chociaż kreski moje są koślawe i dość komiczne, siadam, wymyślam i rysuję nie bacząc na przeciwności losu (brak warsztatu, bloków rysunkowych i czasu).
A najfajniejsze jest chyba to, że piszecie do mnie i prosicie o portrety rodzinne, ciążowe, obrazki kotów, psów, aniołków, samochodów, motorów, Świętych Mikołajów ;) A ja mogę Wam to wszystko narysować (mimo, że kreski moje są koślawe i dość komiczne)!
To jest fajne! Mimo, że niestety nie może być pracą mojego życia ;)

Na górze są dwa portrety rodzinne, które ostatnio rysowałam. Na drugim znajduje się rodzinka z bloga życie be. Części z tych portretów nie zamieszczam na blogu, są to przecież osobiste i bardzo prywatne portrety i nie każdy życzy sobie, aby upubliczniać jego podobiznę ;) Kilka możecie znaleźć na blogach:
Kaszka z Mlekiem (ostatni rysunek)
BetsyPetsy (w logo)
oraz INNE



Pozdrawiamy, 
Absurdaliusz i ja

piątek, 18 października 2013

Historia z pewnej klatki

W klatce Łucji mieszkał bandzior.

To znaczy nie w prawdziwej klatce (bo Łucja nie była małpką) lecz w bloku, a konkretniej - w mieszkaniu na przeciwko, na parterze. Bandzior miał na imię Łukasz, a więc jego imię zaczynało się na tę samą literę co imię Łucji. Sytuacja z imieniem bardzo Łucję stresowała już od najmłodszych lat.
Babcia Łucji, a także pani Basia (sąsiadka z pierwszego piętra) twierdziły, że Łukasz wyrośnie na bandziora. Wszystko na to wskazywało: był bardzo rozczochrany, biegał szybciej od innych i miał zawsze brudne kolana. Jakby tego było mało potrafił pluć na odległość i wcale nie chciał zostać strażakiem ani innym dzielnym wojownikiem.

Łucja, która zawsze była pięknie uczesana w warkocze, straszliwie bała się tego, co łączyło ją z Łukaszem. Fakt, że ich imiona zaczynały się na tę samą literę powodował u małej Łucji silną bezsenność! A co jeśli Łucja też stanie się bandziorem? Nie ma się co oszukiwać, imię jest przecież strasznie ważne, określa charakter człowieka (tak zawsze mówiła babcia), a ich imiona były przecież prawie identyczne!

Minęło kilka lat szalenie stresujących dla sąsiadki Łukasza - Łucji. Obydwoje dorośli do pryszczy i stało się najgorsze! Potwierdziły się wszystkie obawy babci oraz pani Basi. Pewnego letniego wieczoru (jednego z tych wieczorów, kiedy słońce zachodzi po dwudziestej drugiej) babcia spotkała na klatce Łukasza. Nie była to rzecz dziwna, mijali się tak przecież przez całe życie. Jednak kątem oka babcia dostrzegła na jego dość umięśnionym ramieniu... rybkę! I statek! A właściwie to wielki okręt z gołą panią na rufie! Jednym słowem... Łukasz miał TATUAŻ!!!

- Matko święto... - westchnęła babcia i zbladła. Ona wiedziała! Od lat wiedziała co się święci - Łukasz był bandziorem! Nie trudno sobie wyrazić co się potem stało. Babcia spakowała walizki i pojechała do Londynu, do swojego brata, aby załatwić Łucji naukę w jednej z tamtejszych szkół. Byle jak najdalej od niebezpieczeństw jakie niosło ze sobą nastoletnie życie na osiedlu wśród wytatuowanych bandziorów! Łucja została w domu, aby opiekować się kotem Romualdem i nie opuszczać lekcji.

Wszystko potoczyłoby się tak jak zaplanowała babcia - Łucja wyjechałaby do dalekiego kraju, aby pilnie uczyć się języków i kształcić na poważnego prawnika lub lekarza. Pod czujnym okiem angielskiego wujka-dziadka wyrosłaby na poważną kobietę sukcesu. Z całą pewnością wszystko potoczyłoby się właśnie tak, gdyby nie... Poldek.

Poldek był pracownikiem zakładu energetycznego. Swoją pracę traktował szalenie poważnie, jednak tego wieczoru wypadały urodziny jego żony Teresy. Poldek, jako wieloletni i doceniany pracownik stwierdził, że nic się nie stanie jeśli jeden raz wyjdzie z pracy wcześniej (nie mówiąc o tym nikomu). Pech chciał, że właśnie wtedy, kiedy uciekł z pracy nastąpiła awaria...

Łucja spędzała właśnie samotny wieczór przed telewizorem (leciał jej ulubiony serial o lekarzach). Zajadała niezdrowe czipsy korzystając z okazji, że nie widzi tego jej babcia. Planowała zrobić sobie także relaksującą kąpiel. I właśnie wtedy niespodziewanie zgasło światło! W całym mieszkaniu zapanowała kompletna ciemność! Łucja wpadła w panikę, co jest rzeczą zrozumiałą, gdyż każda młoda dziewczyna boi się ciemności będąc sama w domu. Przykryła się kocem po same uszy, ale bardzo szybko zrobiło się jej strasznie gorąco. Nigdzie w pobliżu nie było też kota Romualda, którego obecność dodałaby Łucji trochę odwagi ("Pewnie wyskoczył przez okno na spacer, drań jeden!" - pomyślała Łucja ze złością).

Nie było wyjścia. Łucja spakowała plecak i postanowiła pójść na noc do Poli, jej najlepszej koleżanki. Nie mogła wyjść drzwiami, ponieważ na klatce schodowej było mnóstwo mężczyzn naprawiających prąd. Śmiali się złowieszczo i tak bardzo hałasowali, że Łucja musiała znaleźć sobie inną drogę ucieczki (strach przed ciemnością zdążył już sparaliżować całe jej ciało, a także umysł!). Nie zastanawiając się długo wybrała drogę kota Romualda - wystawiła nogi za okno i wyskoczyła (mieszkanie znajdowało się na przecież na parterze).

Co było dalej? Wyskakując w pośpiechu, Łucja skręciła sobie kostkę w lewej nodze! Upadła na trawę i płakała z bólu (ale bardzo cichutko, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał). W pięć sekund przybiegł do niej kot Romuald zaskoczony widokiem swojej właścicielki wychodzącej przez okno. Krążył w okół niej i głośno miauczał. Parę minut później na horyzoncie pojawił się także Łukasz. Na jego widok z ust oszołomionej Łucji wymsknęło się brzydkie słowo (pierwszy i ostatni raz w życiu!). Łucja już dawno przestała się bać Łukasza. Nie chciała jednak aby ktokolwiek widział jaką głupotę zrobiła ze strachu przed ciemnością!

Tymczasem Łukasz spokojnym krokiem podszedł do Łucji i po krótkiej wymianie zdań wpakował ją do swojego bordowego Tico. Pojechał wprost do szpitala (biedny Tico sprawiał wrażenie, że od nadmiernej prędkości zaraz się rozpadnie!). Na miejscu dokonano koniecznych badań i zalecono Łucji odpoczynek we własnym domu (co brzmiało całkiem sensownie).
Po raz pierwszy w życiu Łucja spędziła cały wieczór w towarzystwie Łukasza, który miał tatuaż na ramieniu. Okazało się, że studiował malarstwo, pracował w małym sklepiku z rękodziełem, hodował szynszyle i mrówki i w ogóle był strasznie sympatyczny i miły i zaskakująco wesoły. Nie było wyjścia, Łucja z miejsca się w nim zakochała!

Jak na to wszystko zareagowała babcia? Czy Łucja wyjechała do szkoły w Londynie? Kiedy na stopie Łucji pojawił się tatuaż? Tego wszystkiego możecie się sami domyślać ;)

--

Koniecznie zaglądnijcie do Marysiowa! Jest tam najnowsza sesja zdjęciowa małej Marysi, którą robił Monsz (a ja stałam mu nad głową i gadałam - jak zwykle). Marysia jest bombową królewną! :)

Na koniec kilka zdjęć komórkowych ze Szwecji. Uwielbiam Pippi i Muminki i drewniane koniki i ciastka i niebieskie domy! :)

środa, 2 października 2013

Jesiennie


Pewnego razu była sobie Helena.

Helena wyglądała na typową dziewczynę zamieszkałą tereny około leśne. Miała długie, szczupłe nogi zdolne do biegów przełajowych oraz silne ręce, którymi potrafiła przynieść drwa na ognisko. Włosy Heleny czesał wyłącznie silny wiatr (między jednym a drugim blond pasmem można było dopatrzyć się źdźbła trawy lub zeschniętego liścia). Natomiast skórę na stopach miała Helena tak twardą i odporną, jakby od urodzenia biegała boso po nieprzyjaznym podłożu. 

Uważny obserwator (psycholog lub inny analityk osobowości) z pewnością zauważyłby, że Helena była nie tylko silna i zwinna... Różane rumieńce na jej twarzy, delikatny kształt ust oraz charakterystyczny blik w oku świadczyły o jednym - w głębi duszy dziewczyna ta była szalenie romantyczna i wrażliwa. Swymi błękitnymi (niczym ocean...!) oczętami potrafiła dostrzec kwiat paproci kwitnący ciemną nocą! Widziała i słyszała rzeczy, na które zwykli mieszkańcy terenów około leśnych nie zwracali już uwagi.
Helena miała też swoją tajemnicę...

O tajemnicy Heleny potajemnie wiedziało całe miasteczko. Wuj Heleny dowiedział się o wszystkim czytając jej pamiętnik zamykany na plastikową kłódeczkę (niestety - z odpustu). W sekrecie opowiedział to sąsiadce Grażynie, która była jego kochanką (również utrzymywaną w tajemnicy - więc mieli już dwie tajemnice). Grażynka wypaplała się mężowi (bo mniejsze wyrzuty sumienia -  pozostała tylko jedna tajemnica przed małżonkiem). Mąż zdradził wszystko Mietkowi z którym grywał w karty (jak żona była z kochankiem). Kiedy tajemnica dotarła do Władzi, matki Mietka, która była słynną miejscową plotkarą, poszło z górki! Wszyscy mieszkańcy terenów około leśnych w tajemnicy wiedzieli, że Helena panicznie boi się... TRAKTORÓW!

Kiedy nastawała pora, w której traktory opuszczały garaże i stodoły udając się w stronę pól ornych, Helena znikała. Nikt nawet nie próbował jej szukać, gdyż wszyscy potajemnie wiedzieli, że ukrywa się ona przed strasznym hukiem i warkotem TRAKTORÓW!

Helena tymczasem udawała się wgłąb leśnej dziczy. Szła kilka dni, aby znaleźć się na sekretnej polanie jeleni. Było to przepiękne miejsce, o którym wiedziała tylko ona oraz pan leśniczy. A także stado jeleni, dla których polana była domem rodzinnym. Trawa na polanie była gęsta i mięciutka jak kocyk. Rosły tam najpyszniejsze maliny i borówki! A rodzina jeleni zawsze przygotowywała dla Heleny wspaniały obiad składający się z trzech dań i deseru. Tata jeleń, zwany także Romualdem, witał Helenę kielichem lodowatej źródlanej wody (był szalenie sympatyczny!). Mam jeleń, w rodzinnym kręgu nazywana Melą, piekła dla Heleny wspaniałe muffiny malinowe, a babcia (Teodora), dziadek (Lucjusz), wujowie, ciotki i dzieci (imiona pominę) porywali ją do wspólnego tańca i wesołej zabawy.
Czasem na polanę nieśmiało zaglądała także paczką zajączków z sąsiedztwa. Helena znakomicie bawiła się w ich towarzystwie!

Kiedy Helena wracała do miasteczka wyglądała strasznie! Miała podkrążone oczy z niewyspania i drżące nogi od ciągłych tańców. Mieszkańcy miasteczka łapali się za głowy i z przerażeniem myśleli "co też z człowieka robi strach przed TRAKTORAMI!".  A Helena... otwierała swój pamiętnik z odpustową kłódeczką i notowała skrupulatnie jak bardzo drżała uciekając przed tymi strasznymi maszynami! Następnie niedbale porzucała pamiętnik w pokoju wujka...

-------

Pamiętacie jeszcze ubierankę? Dwie osoby zdecydowały się ją wydrukować, przetestować i zrobić zdjęcia! Dzięki nim wiem, że ubieranka ma zbyt drobne elementy dla pulchnych łapek dziecięcych, zbyt małe haczyki oraz że trzeba ją drukować na grubym papierze. Dzięki Wam za te spostrzeżenia! :) Nie jestem w posiadaniu pulchnych łapek dziecięcych, aby móc w domu testować swoje wyroby, dlatego dziękuję za wszystkie zdjęcia i opinie!

I zwyciężczynie ;)

Miejsce PIERWSZE - Jarecka! Bo widać pracę, zaangażowanie i zabawę! :D - wybrany przez Jarecką obrazek

 
Miejsce DRUGIE - Ewelina! Świetne rysunki :D - nagroda niespodzianka!


I jeszcze raz przypominam o magazynie FUNpik! :)