czwartek, 12 lutego 2015

Absurdalia Kulinaria

Absurdalia znana była w rodzinie ze swych kulinarnych talentów. Jako jedna z nielicznych potrafiła przemienić ziemniaki w rodzynki i usmażyć kotlety w panierce z cukru pudru.
Rodzina starała się bardzo wspierać Absurdalię zachęcając ją do regularnego gotowania obiadów, jednak ona nie była przekonana o słuszności tego pomysłu. Wolała grać w Simsy tłumacząc się, że wirtualnych ludzików przynajmniej nie otruje na śmierć.

I w ten sposób minęło sporo czasu i nadszedł dzień, kiedy Absurdalia wyprowadziła się z domu do Menrza (który nazywany jest tak, aby nie gorszyć sąsiadów bo mężem wcale nie jest i nie zapowiada się, aby nim został). Dzień ten wcale nie był specjalnie wyczekiwany, wręcz odwrotnie - całe dzieciństwo Absurdalia obiecywała sobie, że nigdy nie wyprowadzi się od mamy i taty. Pech chciał, że pewnego dnia skończyła dwadzieścia pięć lat, Monsz miał mieszkanie i wypadało wykonać ten straszliwie dorosły krok. Życie!

W ten oto sposób Absurdalia została sam na sam ze swoimi talentami kulinarnymi.
Ale nie było jej źle. Urodzona pod szczęśliwą gwiazdą (oraz w leniwą niedzielę - to chyba też ma znaczenie), wspierana była najpierw przez rodzinę, a potem przez Menrza, którzy z milczeniem godzili się na jej kulinarną abstynencję od czasu do czasu jedynie delikatnie wzdychając, że mogłaby zrobić w końcu te kotlety.

Przez rok od czasu kiedy wykonała dorosły krok w stronę samodzielnego mieszkania, Absurdalia kilka razy ugotowała obiad z mięsem w roli głównej, a nawet zupę z dyni. I dwa razy pomidorową! Rodzina i Monsz niezmiennie zachwycali się kunsztem jej wykwintnych i wspaniałych dań co zachęciło ją do kroku nieco odważniejszego.

Pewnego dnia udała się na zakupy celem nabycia smalcu. Uknuła tajną niespodziankę dla najbliższych i postanowiła usmażyć im chrust! Niestety, jej niedzielna natura przejęła władzę nad umysłem i smalec przeleżał w lodówce nietknięty przez cały długi rok.
Kiedy w końcu Monsz okrzyczał Absurdalię, że marnuje jedzenie i wyrzucił smalec do śmietnika, ona udała się do sklepu spożywczego i kupiła drugą kostkę tego dziwnego "specjału".  Tym razem od razu zabrała się za gotowanie!
Jakież było jej zdziwienie, kiedy odkryła, że podczas smażenia smalcu z patelni wydobywają się przeraźliwe swądy i smrądy! Nie poddała się jednak! Dokończyła swe dzieło z dumą, zapakowała w trzy pudełka: dla Menrza, dla rodziców i brata oraz dla dziadków i udała się w podróż do swojego domu numer jeden.

Przez całą drogę do domu numer jeden Absurdalia bardzo bała się, żeby nic się nie wydarzyło i jej wspaniały chrust (zwany też podobno faworkami - nie wiadomo dlaczego) mógł rozpieszczać podniebienia rodzinne.
I wtedy wydarzyło się wydarzenie, które może być sugestią, że Absurdalia nie powinna gotować.
Jechała sobie dzielnie samochodem i nagle odpadł jej bak z paliwem. Tak zwyczajnie, na drodze. Szask-prask i już.
Co będzie z chrustem?! - momentalnie załamała się Absurdalia.
Na szczęście całą sytuację uratował tato, który przybył z pomocą i chrust bezpiecznie dotarł do domu numer jeden. Został zjedzony i nawet pochwalony (Trochę gumiasty, ale nawet dobry - powiedział brat).

Uradowana tym ogromnym i niespodziewanym sukcesem, Absurdalia postanowiła ugotować fasolkę po Bretońsku. Ale wcześniej padła na łóżko zmęczona do nieprzytomności i przespała dwanaście godzin. Gotowanie jest jednak straszliwie męczące!

Nazajutrz kupiła fasolę. Trzy opakowania bo wydawały jej się jakieś dziwne małe i chude. Mama zawsze robi wielki gar i porównując do tej fasolki w sklepowym woreczku, zawsze było jej znacznie więcej!
To nic! - pomyślała. Zrobię jej troszkę mniej, na początek.
I kupiła półtora kilograma fasolki Jaś.

Zgodnie z instrukcją podawaną przez mamę, wrzuciła fasolkę do garnka pełnego wody i zostawiła na noc.

Rano... fasolka wyszła z garnka*.

Widocznie to jakaś podróżnicza odmiana fasoli - westchnęła Absurdalia i wysłała Menrza, aby pożyczył dwa wielkie garnki od swojej siostry. Kupiła jeszcze kilogram kiełbasy i zabrała się za gotowanie.

Będzie fasolka dla całej rodziny! Wszyscy się ucieszą!


*Absurdalia nie wiedziała, że fasolka puchnie w garnku i robi się jej dwa razy więcej.

9 komentarzy:

  1. Uwielbiam! :DDDD

    A nie myślałaś o tym, żeby ofertę Absurdaliów wzbogacić o fasolkę po bretońsku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam dwa wielkie gary jak dla wojska - zapraszam wszystkich :P

      Usuń
  2. Odpadł bak z paliwem ???????
    To te fasolkie to może czołgiem transportuj do domu numer1

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham!!!!!!!!!!!!!!!!! :*
    Uwierz mi, że mam tak samo z tym gotowaniem. Na szczęście Mąż jest fanem tejże dyscypliny domowej. Jednak jak dzieci się pojawiły to musiałam zacząć się wprawiać kulinarnie i jestem mistrzem rosołu bo u nas codziennie musi być rosół, bo tylko to dziecko nr 1 zje.
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie czas na kisiel :D
    P.S. stęskniłam się za absurdalnymi historyjkami:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ożesz.... ożesz :) no nie może być, jak czytam o Absurdaliiiii to tak jakbym czytała o sobie:)
    Też nawet kiedyś miałam panierować kotleta w cukrze pudrze, ale ostatecznie wybrałam mąkę ziemniaczaną!
    Historia z odpadniętym bakiem nieprzyjemna, ale najważniejsze, ze się dobrze skończyła i te faworko-chrusty w końcu dojechały do całej Rodzinki i wybrednego Brata;)
    :):):)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem u Ciebie pierwszy raz. I zatkało mnie! Jest idealnie. Niebanalnie. Piękne ilustracje, interesujące pisanie. Uwielbiam i zostaję! I pozdrawiam cieplutko, Aga!

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja mam tak z pieczeniem ciast. Raz na jakis czas mnie nachodzi i MUSZE upiec ciasto. Jednakowoz, krótko i obrazowo mówiac, produktem jest beton w róznych smakach i kolorach. Wlasnie wyprodukowalam cytrynowy, wiec na to pólrocze juz mi chyb wystarczy.
    Gratuluje wiec sukcesów (no bo to sa sukcesy!) i mam nadzieje, ze i ja upieke kiedys takie normalne, ciastowe ciasto...

    OdpowiedzUsuń