czwartek, 13 listopada 2014

Zimowo i strasznie


Pewnego dnia wyszłam z domu (mieliśmy jechać w podróż. Niezbyt daleką - jakieś dziesięć kilometrów) i nagle okazało się, że jest straszliwie zimno! Natychmiast zawróciłam do mieszkania i wyrzuciłam zawartość szafy na środek pokoju. Odnalazłam zimowe ratjy, majty i skarpety. Ubrałam na siebie po trzy pary wszystkiego i ponownie wybiegłam na pole (tak, tak! Mieszkamy w Krakowie).
Było straszliwie zimno!
"Jest dwanaście stopni!" - powiedział Piotrek widząc mnie ubraną jak na ciężkie mrozy (jesteśmy razem od ponad czterech lat, a on wciąż nie przyzwyczaił się do tego, że ja ciągle marznę).
A ja mogłabym mieszkać w ciepłych krajach, gdzie bez przerwy panuje dziki upał i chodzi się tylko w strojach kąpielowych i ładnych sukienkach! Wracałabym do Polski na święta, żeby zobaczyć śnieg (bo śnieg jest jednak strasznie fajny!).
Mogłabym przyjeżdżać także wiosną - na kwitnące drzewa owocowe (chociaż w moim ciepłym kraju pewnie byłoby ich więcej?). Oraz jesienią - po kasztany.

No i pojechaliśmy w podróż. Na wieś Piotrka (tam też było strasznie zimno).
Przeszliśmy się po łące i po lesie. Posnuliśmy się po domu (w którym tak prawdziwie skrzypi drewniana podłoga). Potem pozwoliłam sobie rzucić się na łóżko (bo to najbardziej sprężynujące łóżko jakie widziałam i okropnie fajnie się na nim podskakuje - na siedząco, żeby nie zniszczyć).
I, siedząc sobie beztrosko, spostrzegłam zdjęcie (wcześniej go tam nie było - tato Piotrka robi porządki). Było stare, czarno-białe. Pani i pan siedzieli na krzesłach, a wokół nich stało czworo dzieci - dwoje chłopców i dwie dziewczynki. Wszyscy byli dziwnie ubrani, jak w dawnych czasach.
Najbardziej spodobała mi się najmłodsza dziewczynka siedząca w samym środku zdjęcia. Miała fajne kucyki i, mimo poważnej miny (wszyscy byli okropnie poważni) wyglądała na wesołą. Na oko miała maksymalnie cztery lata.

I wtedy przyszedł Piotrek i powiedział, że to ciocia Helenka i że zmarła w dziewięćdziesiątym czwartym.
Oraz że ta starsza dziewczynka to jej siostra a jego (Piotrka) babcia, której nie poznał.

I to było straszne. Przerażające wręcz!
Kiedyś, ta (mniej lub bardziej) szczęśliwa rodzina wybrała się wspólnie do fotografa. Zrobił im zdjęcie, które wiele lat stało na komodzie w ich rodzinnym domu. Czas mijał, dzieci rosły, przeżywali swoje przygody, jeździli na wakacje, pracowali, uczyli się. Czas uciekał nadal, wszyscy po kolei zestarzeli się i zniknęli. Zdjęcie wylądowało na strychu na wiele lat.
A dziś ogląda je ktoś właściwie zupełnie obcy. I beztrosko opowiada, że ta czteroletnia dziewczynka to Helenka, która zmarła w dziewięćdziesiątym czwartym - jako starsza pani.
Pewnie może powiedzieć o niej jeszcze kilka krótkich zdań, które usłyszał od kogoś starszego. I tyle.
Całe jej życie (które miała wtedy przed sobą) streścił w dwóch zdaniach (bawiąc się nowym telefonem komórkowym).

Kiedyś ktoś znajdzie nasze zdjęcia i pewnie zrobi to samo.

Brrr. Zimno!


4 komentarze:

  1. Mimo wszystko to mnie nie przeraża:) Ach, doczekać chwili, gdy prawnuk powie - to była ta śmieszna babcia Kalina w różowym kapeluszu i z drucianą parasolką, która jadła nalesniki na czereśni...

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka kolej rzeczy - przykra, bo przykra, ale prawdziwa...
    A ja i tak z uporem maniaka większość zdjęć wywołuję, wkładam w koszulki albumów, w ramki... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie też zdjęcia przerażają. W pewnym sensie rozumiem kultury, w których nie ma zgody na robienie zdjęć, że one niby duszę odbierają, Coś w tym jest.

    OdpowiedzUsuń